Na skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Nowego Światu
robotnicy wydłubali w ziemi wielką dziurę,
stoją w niej w słuchawkach na uszach
i hełmach na głowach.
Pracują niespiesznie z cudowną nonszalancją,
której naśladować nie umiem.
W szparze blaszanego płotu widzę spoconego grubasa,
który ręką daje znak, krzyczy coś, czego zrozumieć nie umiem,
i prądnica, której nie widać, zaczyna monotonnie burczeć.

Na tyle starczyło mi czasu. Czerwone światło zgasło, zapaliło się zielone:
przyszedł czas, żeby odejść z tego miejsca.
Chwilę później stałem na przystanku, czekając na autobus.
Myślałem, czy zza tej kurtyny, srebrnego płotu, błyszczącego w słońcu,
wyłoni się trupa aktorów, którzy jeszcze przed chwilą
grali przede mną swój przepiękny spektakl.

Podobne wpisy