W duszny wieczór jak dziś płynę
w smole własnego ciała,
gdy zwykły gest staje się pracą.
Jak komar, który jeszcze leci, niezauważony. Jestem.
Upałem upakowany w siebie
jak owoc pęczniejący wiśni.
W krwawym miąższu twardej pestki
sedno. Który.
W mroku bez chłodu. W wieczorze
bez tchnienia, jak dziś,
gdy człowiek nie istnieje, lecz dożywa dnia
w sobie zwierzęcym. Jestem.
24/25 lipca 2006