W połowie życia prawie nieobecny w ciele,
mając przed sobą drogę w jedną stronę
cofnąć się nie mogłem. Łono matki i ziemi-matki
zamknięte były na zawsze.
Widziałem tylko czarnografitowy horyzont,
Nie oddzielony od nieba w jaśniejszym odcieniu
w świetle nierównym gwiazd.
Nocny rytm mgieł i prześwitów w chmurach
oświetlał najbliższe metry, gdy przez nadchodzącą z dala burzę
poganiany, szedłem na spotkanie znanego i nieznanego.
Wiedziałem, że boga nie ma na końcu tej ścieżki
i nie ma wejścia w inny wymiar lub wewnętrzne ja.
Miałem tylko rytm serca, jedną jedyną pewność:
Pa-bam-pa-bam,
pa-bam, pa-bam,
bam, bam...
Widziałem bezmiar klęsk moich i sukcesów pustych,
jak dziedzic państwa bez granic, stworzonego
tylko przez mój umysł i umysły innych.
Przynależność do narodu pychy i głupoty,
pogardy dla faktów, miłości do siebie, sprawiła,
że dobrze się czułem w tym nieistniejącym kraju.
W lesie, gdzie prócz świateł miasta z prawej w oddali
i prócz drutów elektrycznych, które są wszędzie, nawet
w dzikich ostępach nieistniejącego kraju,
nie było nic prócz tępej siły życia,
grającej swoją nocną melodię: i jeszcze raz,
jeszcze raz, jeszcze raz, czułem swoje ciało,
jak rozkłada się w śmierć. Jak do śmierci się
tuli, gdy każdy oddech płomieniem się zaczyna
i chłodu się kończy bezdechem.
Czy pamiętasz swój pierwszy oddech?
Czy pamiętasz swój pierwszy pocałunek,
pożądanie pierwsze, zmysły zabrane w podróż?
Obce miałem myśli, byłem sobie obcy,
celowo: z dystansem szedłem, z boku patrzyłem,
oddychałem nie dla siebie, oddychałem,
by być surowym sędzią swoim.
Wyruszyłem w tę podróż, by odrzucić
odrzucić tę polską polskość w sobie,
to piekło. Ten naród narodny, ten niewyjściowy
garnitur cech smutnych i śmiesznych,
z którym borykam się od dawna.
Oj... czy. znę wo... lną racz nam...
Miałem ten wstyd bycia Polakiem, jak inni mieli z tego dumę.
Serce mnie bolało od tej flagi i godła, które mi skaczą do gardła,
i bujają się nad głową w snach jakiś potwornych, wykoślawionych.
Od nudy białoczerwonej. Od onanizmu wiecznego,
od podpaski na śniegu. Od śniegu i krwi. Od oczu nabiegłych pijanej nacji.
Ale też nie pijanej całkiem. Gdzie nam w chlaniu do Finów, Rosjan
czy Ukraińców. Nie czułem dumy ze stereotypu, ani odwrotnego stereotypu,
to były fałszywe opozycje. Bez wyjścia.
Konieczność picia spowodowała, że nie brałem udziału w życiu literatów, w ich życiu
Bo mieli siebie, lecz nie mieli całego świata.

W korytarzu bez okien zamknięty.

Szedłem w ciemność coraz gęstszą, w las skłębionych włosów,
w ciemne źródło kobiecości, której nie byłem w stanie
ani się wyrzec, ani wybaczyć. Pragnienia, ulegałem im w perwersyjnej żądzy,
by uciec od stereotypu... Brzydziłem się normalnością, chciałem zadawać
pytania o granice, o kruchość ciała poddanego słowu.
Chciałem znać nie tylko rozkosz, ale też poniżenie.
Chciałem mieć władzę króla i bat rządcy niewolników.
Nie chciałem być figurą. Znakiem męczeństwa.
Męczennicy, których wiel
-biłem. Byli dla mnie szaleńcami i głupcami.
Orgiastycznie poświęcali swe ciała,
nie zawsze do nich należące
Nienawidziłem bredni świętych.
Nie wierzyłem w autentyzm wspólnoty wiernych. Jej
znaki były dla mnie puste.
Zapewne dlatego, że nie wierzyłem w Boga.
Jego jednosylabowa siła mnie nie przekonała.
Imponowała mi Sefer Jecira, a nie skład apostolski, narodowy katechizm
wierzy w zgodę na własny los i na własną pustkę.

Sam wyraz obco-krajowiec jest jak stygmat -stygmatów,
obcy, krajowiec, czyli murzyn-żyd-brudas.

Jeśli nas matka boska nie obroni,
to co się stanie z Polakami?

W świetle nocy, w oczach patrzącego w mrok,
niejasny jest status postaci historycznych i literackich. Które z nich
znaczą więcej, które nie mają znaczenia? Znaczenie przypisz tym,
dla których jesteś twórcą i bogiem.
W tym świecie bez dystansu, gdzie nie można na jednej strunie
zagrać hymnu, bo się zaraz zjawi sto bab bezzębnych pod przywództwem
księdza, który in nomine, wyklnie człowieka na zawsze, i nikt już dłoni
ci nie poda, bo się boi splamić - jak splami się
ksiądz gdzieś w połowie tych guziczków absurdalnych, gdy boga nie ma.
I pochowali papieża i wzruszyli się, gdy Piotruś Adamczyk grał go tym
nieudolnym slangiem warszawskiego chłopca.
Dlatego mówię, że piłem z papieżem, bo i u mnie Piotruś wódkę
pił, choć pewnie tego nie pamięta.
Gdyby choć nierządem stała,
Gdybyśmy w chwale mogli się ogłosić potęgą burdeli tej części Europy.
Gdyby do Agencji Towarzyskich stały kolejki zgłodniałych Szwedów,
Niemców i Francuzów, liczących na miły numerek, w odpowiedniej oprawie światła...
Ale po ulicach wyściełanych wizytówkami agencji
chodzą już ci, którzy dadzą matkom-siostrom-córkom naszym
zarobić na porządne studia.
Byłem zszokowany: jak można wierzyć w boga, skoro boga nie ma?

Wy którzy to czytacie, porzućcie wszelką nadzieję!

Podobne wpisy

  • Wżyty w upal

    W duszny wieczór jak dziś płynęw smole własnego ciała,gdy zwykły gest staje się pracą.Jak komar, który jeszcze leci, niezauważony. Jestem.Upałem upakowany w siebiejak owoc pęczniejący wiśni.W krwawym miąższu twardej pestkisedno. Który.W mroku bez chłodu. W wieczorzebez tchnienia, jak dziś,gdy człowiek nie istnieje, lecz dożywa dniaw sobie zwierzęcym. Jestem. 24/25 lipca 2006

  • Song

    jaki to kosmos zasilaskąd wzięli się ci dziwni ludzie na ulicytłumy takich samych szaleństwumówili się chybato jest wielka akcja flesh mobuna temat: niconi tylko tak udajątę pustkę w oczachi tę pełnię, ten gniew,który czuję, który toczy ich,gdy obok się przemykamo spóźnionym zmrokuwięc siebie o nich pytam -tylko ja ich widzę?czy może oni samiwidzą się wzajemniei…

  • Wiersz chory

    Nie mam żadnych życzeń, możesz przyjść po mnie,możesz się wybrać sama na spacer nad Wisłę.To bez znaczenia i tak nie mam żadnych wyjaśnień.Wszystko, co zrozumiałem, pochłonął wielki pożar.Choroba przetacza się przez ciało, które obcym jest tworem,spuchnięte oczy bolą, jest we mnie lęk kilku pokoleńi jedno nudne życie.Długo wybierałem Kłamstwo Roku,hit sezonu wewnętrznych ustaleń;to było nawet…

  • o!brazek

    [czy nie szkoda tej pointy do tego wiersza-obrazka,historyjki,albo wykorzystać to jako pointę kilku wiersz!!!- raczej to drugie i zrobić z tego tryptyk]mówiła: Together.mruknąłem: to get her.nie zrozumiała.zrozumiałem: za brzydki,za stary, za miły.szkoda, że zamiast mnie matka nie urodziła słońca.

  • Szpital na Sobieskiego

    Miejsce międzyludzkiej troski, które koi.Oto rytuał przejścia: od spokoju życia do spokoju śmierci.Fascynujące miejsce.W zimnolękliwej atmosferze dojrzewają śmierci.Rośnie najbardziej ludzkie z przerażeń.W szpitalu na pewno rodzi się bóg,rodzi się ze śpiewu nadziei w żyłach – chcę żyć!Ja chcę żyć! Nie wszyscy wyrażą to głosem,nie wszyscy powiedzą to otwarcie;ci, którzy w odruchu godności zaprzeczą- będą jednak…