więc to jednak moi zabili mnie ludzie,
na bagnach, kamieniem trafiony w tył głowy.
pierwszy rzucał, pierwszy trafił. upadłem
nieładnie na twarz, wyciągnięte mam jeszcze
te ptasie ramiona. nikt w wiosce nie mógł
znieść mej najedzonej chudości. niczego
nie osiągnie ten chłopak, mówiła matka,
ojciec - jak to ojciec - milczał. przy
pierwszej okazji, pierwszej nocy,
gdy zabrakło mi czujności, zwykle
uciekałem daleko, na bagna.
bagna tak daleko, tak blisko domu.