Tożsamość mordercy. Przypadek Zdzisława
Marchwickiego, Wampira z Zagłębia
Tekst w poprawionej wersji ukazał się w książce "Wobec tożsamości. Teorie, wymiary, ekspresje", pod red. I. Borowik i K. Leszczyńskiej, Nomos, Kraków 2007
Uwagi
wstępne
Mimo
że od śmierci Zdzisława Marchwickiego minęło już
blisko 30 lat, bo powieszono go w końcu 1976 roku, niedługo
po tym, jak 25 września Sąd Najwyższy postanowił utrzymać
w mocy wyrok Sądu I instancji, historia Wampira z Zagłębia
nadal jest pisana. A właśnie jej „pisaniu” poświęcony
jest ten tekst.
Jest
to studium przypadku ze współczesnej historii kultury
polskiej. Uprawiam pokrewną Foulcaultowskiej „archeologię”
i dlatego – idąc tropami wyznaczonymi przez francuskiego
filozofa w „Ja, Piotr Riviere…” (Foucault 2002) –
traktuję historię Marchwickiego jako „dossier”:
„[…]
chodzi tu o […] akta, […] o casus, sprawę, o przypadek,
o wydarzenie, wokół którego i w związku z którym doszło
do konfrontacji dyskursów, różnych co do źródła,
formy, organizacji i funkcji” (Foucault 2002: 9).
Interesuję
się pamiętnikiem Marchwickiego oraz sporami, dokumentami,
świadectwami uczestników wydarzeń, publikacjami różnego
rodzaju (dziennikarskimi, kryminologicznymi, artystycznymi),
książkami, filmami i stronami internetowymi, których jest
szczególnie dużo, ponieważ w pytaniu o tożsamość
mordercy mieści się pytanie o aspekty pamięci społecznej
o „zbrodni i zbrodniarzu”, która zmieniając się,
trwa. Moim celem jest zatem udzielenie odpowiedzi na
pytanie, jak tworzy się społeczne wyobrażenie mordercy
oraz w jaki sposób powstaje jego tożsamość. Pojęcie
dyskursu potrzebne jest mi, żeby ukazać, że tożsamość
może mieć charakter narracyjny, może tworzyć się razem
z opowieścią, która towarzyszy życiu człowieka. Tekst
ten ma charakter rozpoznawczy, dlatego nie roszczę sobie
pretensji do ogarnięcia całości zagadnienia.
Dwa
zwłaszcza sposoby mówienia i powiązane z nimi formy pamięci
są charakterystyczne i do skrajnie odmiennych prowadzą
wniosków, dlatego im poświęcę najwięcej czasu.
Przedstawię historię Marchwickiego w wersji
dziennikarskiej, która wyraża nieoficjalną, społeczną i
sensacyjną wizję losów Wampira, oraz w wersji
kryminologicznej, niejako oficjalnej, naukowej i
obiektywnej. Z nich bowiem pamięć społeczna czerpie
inspirację. Dlatego też decyduję się na terminy
„morderca, morderstwo”, bliższe tej pamięci i jej
formom, a nie „zabójca, zabójstwo”, choć jak w swoim
studium kryminologicznym „Zabójstwa na tle seksualnym w
Polsce” podkreśla Juliusz Leszczyński „[…]
morderstwo nie jest terminem naukowym z punktu widzenia nauk
prawnych, prawidłowym terminem jest zabójstwo” (Leszczyński
1991: 106).
Ale
zaznaczyć trzeba, że w ogóle nie podejmuję problematyki
dyskursów: medycznego i prawnego czy policyjnego. Dlatego,
że spowodowałoby to znaczne wydłużenie tekstu, ale także
dlatego, że dyskurs kryminologiczny po prostu zawiera
elementy tych trzech dyskursów, może więc służyć za
ich reprezentację.
Sprawa
Marchwickiego jest ważna dlatego, że „[…] bez poznania
przyczyn mechanizmów, form, objawów i skutków zjawisk
ocenianych <<w społeczeństwach jako szkodliwe na
podstawie nie zawsze uświadomionego porównania ich do
jakichś norm (prawnych, moralnych, religijnych), czyli
zjawisk „aspołecznych”, „zjawisk nieprzystosowania
społecznego” [czy] społecznej dezorganizacji>> nie
można w dostatecznie pogłębiony sposób poznać życia żadnego
społeczeństwa” (Kaczyńska 1994: 13).
***
Zanim
przejdę do omawiania historii Zdzisława Marchwickiego muszę
zaznaczyć, że przedmiotem mojego wystąpienia nie są
fakty, lecz opinie na ich temat, nie wydarzenia, lecz głównie
sposób ich przedstawiania. Wskazuję na tę różnicę,
dlatego, że nie zapominam, iż mówię – pośrednio – o
ludziach i ich tragediach. Jednak muszę znaleźć jakiś
punkt oparcia – miejsce, z którego można mówić z
dystansem. Trzeba tak postąpić także dlatego, że
mordercy przynależą do świata mitów współczesnych, a
jak mówił Roland Barthes, badacz mitu zawsze stawia siebie
poza społecznością współprzeżywających (Barthes
1970).
***
Morderstwo
po polsku
Wydawać
by się mogło, że dominującym sposobem mówienia o
mordercach jest dyskurs dziennikarski i zapewne ma on największy
wpływ na wyobrażenia społeczne, ale też wydaje się
bardzo uzależniony od dyskursu kryminologicznego, z którego
czerpie słownictwo i podstawowe koncepcje opisu, przekształcając
je do swoich celów. Oto przykład, który nie tylko to
ilustruje, ale wprowadza nas także w podstawowe informacje
na temat zabójstw w Polsce.
„W
1975 r. popełniono w Polsce 605 zabójstw – pisze Barbara
Pietkiewicz. W 1985 r. – 671, w 1986 r.
– 480. Od 1990 r. liczba ta uległa gwałtownemu
wzrostowi. W 1994 r. mamy już 1160 zabójstw. W rok
później – 1134. W ostatnich latach liczba ta znów
maleje. W 1997 r. zanotowano 1093 zabójstw, w 1998 r.
– 1072. Najwięcej zabójstw odnotowuje się w Polsce
północnozachodniej, gdzie osiedliła się ludność z terenów
kresowych, gdzie przed wojną notowano najwięcej zabójstw,
przeważnie na tle konfliktów o ziemię. Po wojnie
liczba zabójstw w Polsce zmniejszyła się
wielokrotnie w stosunku do przedwojennej. Nie zmieniła
się tylko liczba zabójstw na tle seksualnym.
Statystyczny
polski morderca ma 32 lata. Zabija zwykle młodszego od
siebie. To przeważnie kawaler, rozwiedziony lub żyjący w konkubinacie.
Legitymuje się wykształceniem niepełnym podstawowym,
podstawowym i przygotowaniem zawodowym szkolnym lub
kursowym. Jednak co szósty nie ma wyuczonego zawodu”
(„Polityka” 1999 nr 29: 4).
Seryjne
zabójstwa na tle seksualnym, jak te popełnione przez
Wampira, zdarzają się stosunkowo rzadko, stanowią 3,6 %
ogółu zabójstw w Polsce. Większość tych czynów popełnia
się pod wpływem alkoholu. 85 % zabójców piło regularnie
alkohol, 68 % było pijanych w trakcie zabójstwa.
Marchwicki tylko częściowo pasuje do tego obrazu, może
dlatego powstała dziennikarska:
Legenda
o dobrym Zdzisławie.
Dziennikarskie
opowieści o seryjnych mordercach w Polsce przyjmują
zasadniczo dwie wersje. Pierwsza stanowi proste
odzwierciedlenie policyjnej, kryminalistycznej i
kryminologicznej wizji świata. Mordercy to przebiegłe
bestie ścigane przez wymiar sprawiedliwości. Warto
przytoczyć tu fragment spisu treści z książki, która
dobrze ilustruje cechy takiego „pisania”. Bogusław
Sygit w „Kto zabija człowieka… Najgłośniejsze procesy
w powojennej Polsce” (Sygit 1989) nadał kolejnym rozdziałom,
opisującym słynnych morderców tytuły, będące cytatami
z ich wypowiedzi:
o
Karolu Kocie, „<<… lubiłem pić ciepłą krew i
zabijałem jak nikt inny…>>”, o Krzysztofie
Plewie, „Pętlarzu”, „<<…czemu nie spowodujesz
mojej śmierci, żebym tym dziewczynom nie rzucał już pętli
na szyję…>>”, o Pawle Tuchlinie,
„Skorpionie”, „<<…wziąłbym młotek i poszedłbym
stuknąć jakąś fląderkę…>>”. Wreszcie o Zdzisławie
Marchwickiem, „Wampirze z Zagłębia”, „<<…
najbardziej podniecała mnie krew mordowanych Ślązaczek…>>”.
W tej wersji przynależy on na równych prawach do tego
„ludzkiego bestiarium” (Sygit 1989).
Jednak
w dominującej dziś wersji mitu Marchwicki jest ofiarą
mordu sądowego, politycznym kozłem ofiarnym, który musiał
zostać złożony na ołtarzu społecznego strachu. Tak to
widzi Maciej Pieprzyca w filmie dokumentalnym z 1999 r.,
zatytułowanym „Jestem mordercą”, podobnie
przedstawiano tę sprawę we wcześniejszej, bo pochodzącej
z 1993 r. książce „Powrót Wampira. Zdzisław Marchwicki
20 lat później: morderca czy ofiara?” (Starzał 1993).
Jej autorka, Grażyna Starzak jako pierwsza – co można wiązać
z przełomem politycznym 1989 r. – w tak wyraźny sposób
idzie tym tropem. Zgodnie z regułami dziennikarstwa śledczego
ukazuje historię morderstw, których dokonano na terenie
Zagłębia w latach 1964-1970 (14 zabójstw, 6 usiłowań),
które z powodu podobieństwa włączono do sprawy o
kryptonimie „Anna” (od imienia pierwszej ofiary
Wampira). Autorka kreśli wyraźny obraz psychozy społecznej,
której osobiście doświadczyła – ten wątek pojawia się
w większości opisów sprawy Wampira z Zagłębia. Lęk
przed nim sprawiał, iż mężczyźni wychodzili po wracające
z pracy kobiety, by odprowadzać je do domów.
Starzak
podkreśla, że sprawa była precedensowa, naciski na milicję
liczne, efekty działającej przez kilka lat specjalnie powołanej
do sprawy „Anna” grupy niewielkie, a proces miał
charakter poszlakowy. Wytypowano 13280 potencjalnych sprawców,
opracowano hipotetyczny model cech fizycznych i
psychicznych, na który składały się 483 elementy, by
drogą eliminacji dojść do wniosku, że najbliższy temu
modelowi jest właśnie Zdzisław Marchwicki, który posiadał
ich mniej niż 10 %. I tu zaczyna się zasadniczy wątek,
podjęty przez dziennikarkę. Autorka mnoży wątpliwości,
wskazuje na niespójności w akcie oskarżenia, podkreśla
niejasne strony procesu, cytuje pytania oficerów milicji,
adwokatów, osób ze sprawą związanych. Pisze m.in.: o
chybionych dowodach, o wymuszaniu zeznań, zarówno samych
oskarżonych, jak i świadków, o wątpliwościach, jakie
budzi autentyczność pamiętnika Marchwickiego, o naciskach
na obrońców, którzy mieli miesiąc na zapoznanie się z
140 tomami akt i innymi materiałami procesowymi. O tym, że
Marchwicki sprawiał wrażenie zaszczutego, zagubionego, gdyż
spędził dwa lata na przesłuchaniach. O politycznych
naciskach wreszcie, które pojawiły się, kiedy kolejną
ofiarą Wampira została Jolanta Gierek, kuzynka Edwarda
Gierka. Mówi o umysłowym ubóstwie Marchwickiego, który
zdaniem wielu nie był zdolny do tak przemyślnych i
wyrafinowanych morderstw, który raz przyznawał się do
winy, raz odwoływał zeznania. Wreszcie o Piotrze Olszowym,
który zdaniem wielu bardziej pasował do kryminologicznego
modelu seryjnego zabójcy: był alkoholikiem, człowiekiem
chorym psychicznie, znęcał się nad żoną, i wreszcie, który
po 10 dniach od ostatniego zabójstwa dokonanego przez
Wampira, zabił żonę, dzieci i teściową, a następnie
popełnił samobójstwo.
W
dyskursie tu rozwiniętym zwraca uwagę przede wszystkim
nieufność wobec PRL-u i jego instytucji. Pytanie o
niewinność Marchwickiego, które zawiera tytuł książki
Starzak, jawi się w tym kontekście jako retoryczne. W ten
sposób powstaje „legenda o dobrym Zdzisławie”, który
jest ofiarą aparatu państwowej przemocy i w końcu bierze
na siebie nie swoje winy.
Urodzony
morderca
Diametralnie
różną wersję wydarzeń przedstawia wspomniany już
Leszczyński w swej kryminologicznej pracy „Zabójstwa na
tle seksualnym w Polsce” z roku 1992. Jest to wersja
oficjalna, państwowa. Jako szczególna w dziejach polskiej
przestępczości sprawa Marchwickiego stanowi ważny temat
rozważań polskiej kryminologii, (jako „[…] nauki o
przestępstwie, przestępcach, o objawach i przyczynach
przestępczości i innych związanych z nią zjawiskach
patologii społecznej oraz o metodach ich eliminacji”
(Kaczyńska 1994: 16)) i tak też zostaje przedstawiona.
„Sprawa
Zdzisława Marchwickiego - największego w Polsce i jednego
z największych na świecie zabójców seksualnych - jest
sprawą pod każdym względem bez precedensu. Została ona z
tych względów obszernie opracowana naukowo m.in. w pięciotomowej
pracy zbiorowej oraz w kilku specjalistycznych opracowaniach
naukowych, a także zrelacjonowana w publicystyce
prawniczej, sprawozdaniach sadowych i w pitawalach”
(Leszczyński 1991: 88).
Następnie
autor opisuje, jak w okresie od 7 listopada 1964 r. do 4
marca 1970 r. na terenie Zagłębia Wampir dokonał 14 zabójstw
oraz 6 usiłowań zabójstw. Określa obszar działania
sprawcy, który objął około 1000 km2 i był zamieszkany
przez ponadto 700000 mieszkańców.
„Gęsta
siec komunikacyjna, niewątpliwie dobra znajomość terenu
oraz szereg innych sprzyjających sprawcy okoliczności
[…] wpłynęły na to, ze mógł on działać bezkarnie
przez niemal pięć i pół roku, budząc ogromny niepokój
i zagrożenie społeczne oraz stając się postrachem
mieszkańców Zagłębia. Powszechnie nazywano go
<<Wampirem z Zagłębia>>. Do walki z przestępca
zaangażowano ogromne siły milicyjne - ponad 1 200
funkcjonariuszy” (Leszczyński 1991: 88-89).
Leszczyński
podkreśla niezwykłe wysiłki organów ścigania i ich
harmonijną współpracę ze społeczeństwem. Pisze też
o powszechnej psychozie: „Ludność uciekła się do
samoobrony. Mężowie, ojcowie i bracia kobiet eskortowali
je w drodze do pracy i w czasie powrotu z pracy do domu”
(Leszczyński 1991: 89).
Autor
podkreśla wreszcie znaczenie wybitnych osiągnięć
kryminologów i innych specjalistów, który zajmowali się
tworzeniem portretu psychologicznego zabójcy. Wskazuje na
ich znaczenie w osiągnięciu końcowego sukcesu, złapania
sprawcy. Organy ścigania powołały kilku biegłych, którzy
wydali opinie o hipotetycznym sprawcy i nakreślili jego
psychologiczny portret.
„Sprawdzono
13280 mężczyzn i za pomocą metody eliminacji wytypowano
sprawce. W dniu 6 stycznia 1972 r. został zatrzymany Zdzisław
Marchwicki. Nie pytał o przyczynę zatrzymania i
wypowiedział jedno słowo: "nareszcie". Był
opanowany.
[…]
Pierwsze zabójstwo popełnił w wieku 37 lat, a ostatnie
w wieku 42 lat. Miał 168 cm wzrostu i charakterystyczny
defekt oczu (oczopląs). Był niepozornym mężczyzną,
jednak dysponował dużą siłą fizyczna. Miał pozytywna
opinie zakładu pracy (pracownik zdyscyplinowany, koleżeński,
uczciwy). W rzeczywistości dokonywał kradzieży na szkodę
zakładu pracy, lecz umiał się maskować” (Leszczyński
1991: 90).
Jak
widać z opisu Leszczyńskiego wyłania się zupełnie inny
obraz Marchwickiego: jego pożycie małżeńskie było
nieudane. Był alkoholikiem, który znęcał się nad rodziną.
„Z.
Marchwicki był człowiekiem cichym, małomównym, skrytym i
nieśmiałym, jeśli chodzi o zachowanie zewnętrzne. W
rzeczywistości wykazywał spryt, ostrożność i ogromną
odporność psychiczną. Miał trudności w nawiązywaniu
kontaktów z kobietami. Miał nieznaczną wadę narządów płciowych
(spodziectwo). Okresowo lub stale przejawiał szereg zboczeń
seksualnych: skrajny sadyzm, fetyszyzm, nekrofilie,
kazirodztwo, homoseksualizm i sodomie. Był pobudliwy
seksualnie, przy czym z czasem jego potencja zmalała.
Utrzymując kontakty płciowe z prostytutkami, zaraził się
choroba weneryczna i był leczony” (Leszczyński 1991: 91)
Także
zeznania Marchwickiego w trakcie procesu interpretowane są
inaczej. Autor uznaje, że Wampir ostatecznie przyznał się
do winy, choć nie podał przekonujących motywów zbrodni,
o których można jednak wnioskować na podstawie jego pamiętnika.
Podkreśla, że Marchwicki nie był chory psychicznie, choć
miał odchylenia charakterologiczne, posiadał cechy
psychopaty schizoidalnego, zimnego uczuciowo i pozbawionego
wyższych uczuć.
Natomiast
koniec relacji Leszczyńskiego ukazuje nam znaczenie
przypadku Wampira z Zagłębia dla polskich kryminologów:
„Sprawa
Z. Marchwickiego nie miała dotychczas precedensu. Jej wyjątkowość
polegała nie tylko na dużej liczbie śmiertelnych ofiar i
długim okresie działalności sprawcy. Organy ścigania
zastosowały w tej sprawie wszystkie dostępne środki w
celu wykrycia sprawcy. […] Okazało się, że współpraca
organów ścigania z przedstawicielami nauki przyniosła
pozytywne rezultaty i przyczyniła się do ujęcia
sprawcy” (Leszczyński 1991: 92).
Wypada
zacząć od spostrzeżenia, że w kryminologicznej wersji
tej historii nie ma żadnych wątpliwości co do meritum
sprawy. Marchwicki był zabójcą, a o działaniach
instytucji państwowych mówi się tu nie tylko z
szacunkiem, ale i pewną fascynacją i podziwem. Z samego
opisu przypadku widać, że nie tylko sposoby mówienia o
mordercy są inne, ale przede wszystkim inne są cele.
Chodzi tu bowiem o to, by poszczególne przypadki potwierdzały
kryminologiczną wiedzę. Tabele, statystyki, definicje, którymi
operuje się w analizie zabójstw na tle seksualnym w
Polsce, służą narzuceniu chaotycznej rzeczywistości,
takiej jak życie Wampira, obiektywizującego porządku. Jeśli
zatem Marchwicki jest sprawcą zbrodni, w jego opisie musi
pojawić się szereg cech, które tworzą sylwetkę zabójcy.
I rzeczywiście pojawiają się.
Można
od razu zapytać, jakie funkcje pełni wspomniany dyskurs?
Po pierwsze oswaja przestępczą rzeczywistość, nazywa ją,
porządkuje; po drugie – daje sankcję: jeśli można
przypisać Marchwickiego określone cechy, musi być zabójcą,
choćby nie było na to bezpośrednich dowodów. Musi być
urodzonym mordercą. Racjonalność bywa nieubłagana,
wytwarza kody, wyobrażenia, stygmatyzuje.
Wystarczy
przypomnieć pierwszą z typologii „criminal ne”, żeby
uświadomić sobie, jak ta kulturowa konwencja szybko się
„naturalizuje”, zmienia w oczywistość. Cesare Lombroso
w wydanej w 1876 r. pracy „Człowiek przestępca” –
jeszcze naiwnie i jednostronnie – stygmatyzował w ten
sposób ludzi. Był psychiatrą, lekarzem więziennym,
wreszcie profesorem medycyny sądowej w uniwersytecie turyńskim.
W jego modelu wystarczyło 5 cech spośród wymienionych, żeby
być urodzonym przestępcą: „1. Nietypowy rozmiar lub
kształt głowy, 2. Nietypowość oczu, 3. Asymetria twarzy,
4. Powiększona szczęka i kości policzkowe, 5. Uszy zbyt
duże, zbyt małe lub odstające, 6. Nos przekrzywiony,
zadarty lub spłaszczony, typowy dla złodziei, albo orli
lub w kształcie dzioba – typowy dla morderców, 7. Wargi
wydatne i mięsiste, 8. Nietypowe podniebienie, 9. Nieprawidłowe
uzębienie, 10. Podbródek zbyt długi, zbyt krótki lub za
płaski, 11. Nadmiar zmarszczek, 12. Włosy gęste, które są
często czarne i kędzierzawe, 13. Rzadka broda u mężczyzn
oraz nadmierne owłosienie u kobiet, 14. Nadmiernie długie
ręce, 15. Cofnięte czoło, 16. Ciemna karnacja” (cyt.
za: Binczycka-Anholcer 2003: 45).
Oczywiście
ta naiwna XIX-wieczna antropologia bardzo odległa jest od
praktyki kryminologicznej, tylko czy nie opiera się na tej
samej zasadzie. A poza tym, czy Marchwicki nie pasował do
tego tradycyjnego modelu przestępcy, który przecież głęboko
tkwi w wyobrażeniach społecznych?
Należy
przywołać wymianę słów między Marchwickim a sędzią,
prowadzącym jego sprawę, by uświadomić sobie, jak te
kryminologiczne stygmatyzacje są silne i jak bardzo
warunkują widzenie przestępcy. Paradoks tkwi w tym, że
poniższy dialog dla Leszczyńskiego jest dowodem winy
Marchwickiego, według Starzak świadczy o jego niewinności.
„Sędzia:
Co oskarżony chce powiedzieć sądowi w swoim ostatnim słowie?
Marchwicki:
Cóż ja mogę powiedzieć... Trzeba w końcu zakończyć
ten proces. Zrobiono ze mnie ofiarę. Tam, gdzie mam iść,
pójdę. Żałuję, że tak się stało.
-
Co się stało?
-
No, mnie się wydaje, że pozabijałem te kobiety.
-
Co oskarżony chce przez to powiedzieć?
-
W końcu zaprowadźcie mnie tam, gdzie moje miejsce, bo ani
tak, ani tak. Najwyższy sądzie, ja za głupi jestem na takie rzeczy. Trzeba
to kończyć, po co męczyć wysoki sąd. Zawieźcie mnie
tam, gdzie mam iść...
-
Ale dlaczego?
-
Tam, gdzie mam odpocząć.
-
Ale dlaczego?
-
Co wysoki sąd ma się ze mną męczyć. Boje się, ale co
zrobić...
-
Czego oskarżony się boi, co wewnętrznie odczuwa?
-
Ja na to nie umiem odpowiedzieć. Z tego, co tu mówiliście,
wynika, że stałem się mordercą. Z tego splotu mojego życia...
-
To znaczy, że oskarżony przyznaje się do zabójstwa
kobiet?
-
Wysoki, najwyższy sądzie, w zasadzie przyznaje się...
-
No, to do czego oskarżony się przyznaje?
-
No, do zabójstwa kobiet.
-
A ile ich było?
-
Może 20, może 26, ja tam nie wiem. Ja jestem tylko marnym
prochem. Byłem człowiekiem prostym...
-
Ale co z tymi zabójstwami, o których oskarżony mówił?
Kto jest w końcu sprawca?
-
No ja najwyższy sądzie. Nie mam nic więcej do
powiedzenia.
-
A ostatnie zabójstwo które było?
-
Ja nie wiem. Bardzo dziękuję najwyższemu sądowi. Ja nie
umiem na takie pytania odpowiadać. Prosiłbym, aby mnie zaprowadzono
tam, gdzie mam iść. Z tego, co słyszałem na tej sali, to
jestem winny…” (cyt. za: Starzak 1993: 16-17).
Pamiętnik
Wampira
Pamiętnik
Marchwickiego jest jednocześnie fascynujący i dramatycznie
nudny. Od wspomnień seryjnego zabójcy – w sposób nie do
końca uświadomiony – oczekujemy niezwykłych wypowiedzi,
ale przede wszystkim wyjaśnień, których tu nie
znajdziemy.
Marchwicki
pisze swój pamiętnik bardzo późno, już pod koniec całego
procesu, zmęczony, znudzony i zniechęcony, co dobrze widać
w tekście. Najciekawsza jest jednak jego przemiana, wyraźnie
bowiem widać, jak jego świadomość została przekształcona,
jak bardzo głęboko przejmuje wszystkie sposoby mówienia,
które go otaczały i którymi został przytłoczony –
policyjno-kryminalny, prawniczo-sądowy,
medyczno-psychiatryczny. To zapewne dlatego – jak twierdziło
wiele osób – sprawiał wrażenie chorego, rozbitego, by
tak rzec – zdezintegrowanego.
Po
co pisze ten pamiętnik? Może po to, żeby zadowolić
osoby, które nad nim przez dwa lata pracowały. Już wie,
co zrobił i wie, co go czeka. Pisze długo, namawiany przez
współwięźnia, który prawdopodobnie działał na
zlecenie śledczych, po wielu miesiącach śledztwa. Jest
gotów.
Główne
pytanie, jakie trzeba postawić, dotyczy tożsamości
Marchwickiego i brzmi ono: jako kogo widzi siebie
Marchwicki?
„Ja
Marchwicki Zdzisław opisuję swoje życie i zaczne od tego
że urodziłem się w Dąbrowie górniczej dnia 18.10.1927 a
więc, jako młody chłopiec chodziłem do szkoły
podstawowej w Będzinie, nauka nieszła mi dobrze, a właściwie
to uczyłem się bardzo słabo i chyba dlatego że chodziłem
na wagary i oglądałem się za dziewczynkami za nie posłuszeństwo
ucznia, dla zawstydzenia go nauczyciel czy nauczycielka
stosowali taką karę że sadzali nas z dziewczynkami. Ja
nie uważałem tego za karę, raczej byłem zadowolony z
tego. Gdy siedziałem z dziewczynką nie byłem
zainteresowany lekcjami a tą z którą siedziałem. Często
zdarzało mi się że na przerwie chodziłem do ubikacji
bawiłem się członkiem. Kiedy zaczęła się wojna
wywieziono mnie do Niemiec na prace przymusowe. Tam pierwszy
raz miałem stosunek z kobietą starszą odemnie - mężatką,
miała ona na imię Ema” (Starzak 1993: 55-56).
Jego
narracja jest chłodna, ale wynika to raczej z nieudolności
niż z cech charakteru. Ma olbrzymie kłopoty z ortografią,
z podziałem tekstu na zdania, przeskakuje z tematu na
temat. Widać już na podstawie tego fragmentu, że skończył
zaledwie 4 klasy. Nie może też zapanować nad chronologią
swej opowieści, rządzi nią porządek nie czasowy, lecz
problemowy. Od razu też przechodzi do opowiadania o swoim
życiu seksualnym, w końcu wie, że potencjalnego odbiorcę
zawsze to żywo interesowało.
„Któregoś
dnia, podczas pracy Ema zaproponowała mi abym poszedł z nią
na góre domu którego mieszkałem. - Zaproponowała mi z
tosunek, odbył on się tak że Ema sama wyjęła mi członka
i sama sobie włożyła a dalej to odbywało się tak jak,
wdalszym, wkażdym z tosunku” (Starzak 1993: 56).
Jego
samoświadomość jest bardzo nikła. Potrafi opisać siebie
tylko od zewnątrz: „chodziłem, bawiłem się,
zaproponowała mi”, nie potrafi powiedzieć, co w tym
czasie czuł czy myślał. Nie jest zdolny – a przecież mówimy
o pamiętniku – do najbardziej elementarnej introspekcji.
Nawet wojna nie skłania go do refleksji.
„W
dalszym ciągu byłem przy tym zamiarze aby z prubować z
tosunku z krową okazja taka natrafiła się i odbyłem z
tosunek z krową. Wyglądało to tak jakby z kobietą, tyle
że musiałem stać na ztołku i było mi trochę nie
wygodnie. Odbywało to się tak. Weszłem na stołek ogon
wziołem na bok wyjołem sobie członka i włożyłem członka
do pochwy i ruszałem tyłkiem dotąd dopuki się nie z puściłem.”
I dalej: „[…] w połowie [drugiego] z tosunku przyłapała
mnie Gaborka podeszła do mnie bliżej i wyzywała mnie Ty
świnio. Ja ją wyzywałem ty ztara kurwo ty szmato. Za te słowa
którym ją obrzuciłem Gaborka wyzywała mnie wdalszym ciągu
ty świński łbie, ty ślepy komandorze. Po tej kłutni
uciekłem z pola i udałem się z pola i udałem się do
domu.”
Opisy
przeżyć erotycznych są beznamiętne, trochę jakby
wstydliwe, a pobyt na gestapo, gdzie został pobity za
stosunek z krową, traktuje jako karę adekwatną do
przewiny.
„[…]
w tysiąc dziewieńset 56 w ziołem ślub cywilny w dwa lata
później kościelny, życie z żoną układało mi się nie
pomyślnie żona i ja byliśmy nerwowi i zbyle czego wybuchały
kłutnie, naprzykład z braku pieniędzy że mało mówiłem
do niej, i wreszcie że słaby byłem w sprawach seksualnych
z tego ostatniego powodu żona puszczała się z tej
przyczyny wybuchała granda.”
Także
początki życia rodzinnego, ślub, narodziny dzieci, po
prostu relacjonuje. Choć wie, że powinien napisać coś o
kłopotach z pożyciem małżeńskim, ale tu także
przejawia zastanawiający brak samoświadomości.
„Po
takiej rozłące wracałem do żony ponieważ na uwadze miałem
dzieci, często bywało tak że odbywałem stosunki z żoną
miałem w czasie miesiączki lubiałem w tym czasie lizać
nażądy rodcze.”
Tych
stosunków w trakcie miesiączki wstydzi się, ale też seks
oralny, który mu się z tym kojarzy, wydaje mu się równie
grzeszny. Bardziej osobisty ton pojawia się przy zdaniach
poświęconych Helenie, kochance Marchwickiego.
„Kiedy
byłem u ojca poznałem tam kobiete która u ojca naprawiała
buty ta kobieta miała na imię Helena w tym czasie pokłuciem
się z żoną i żyłem z Heleną z nią również odbywałem
z tosunki w czasie miesiączki i również jej próbowałem
lizać narządy rodcze robiliśmy to w zajemnością,
Chelena kocha się we mnie była ogromnie zadowolona z mojej
miłości ja ją też kochałem i mimo tego jakaś siła ciągnęła
mnie do żony widocznie żone więcej kochałem jak Helene.”
Fragment
o Helenie jest zadziwiający, dotyczy bowiem uczucia, które
samemu Marchwickiemu wydaje się wyjątkowe. Ale pamięta o
tym, czego musiał się dowiedzieć od psychologów sądowych,
że to jego relacje z żoną jako niepoprawne są istotne.
Ciekawe przy tym, że gdy ma mówić o swoich kłopotach małżeńskich,
wstawia zdania, które wyraźnie nie należą do jego
sposobu mówienia: „Bo przecież dziećmi nie interesowałem
[się].” Wyraźnie też oddziela swoje „zboczenia” od
działań, które sam czynił ze złą intencją.
Naiwny
jest ten jego katalog małżeńskich nieprawości:
„A
teraz powracam do starszych lat ja rzeczywiście nie byłem
dobrym ojcem i mężem dla żony. […] czasami żona mnie
prosiła abym […] pomógł jej zprzątać to pozprzątałem
byle jak a kiedy prosiła abym umył jej podłoge to umyłem
ale co drugą deskę a też nie dokładnie, żona ztym mi się
[nie] podobała, że lubiała się awanturować a ja lubiłem
i lubię zpokuj i mało sie odzywałem do żony i dzieci.”
Wyraźną
cezurą w tekście jest moment, w którym Marchwicki zaczyna
opisywać swe zbrodnie. Zmienia się styl, Marchwicki wtedy
wie, jak i o czym ma mówić. Czy to dowód na
nieautentyczność pamiętnika? Nie sądzę, może od tego
momentu powtarza to, co mówiono w śledztwie. Zresztą w
pamiętniku przyznaje się do wielu zabójstw, których mu
nie zarzucano i o których nie ma mowy w akcie oskarżenia,
a te wcześniejsze „zabójstwa” opisuje według tego
samego schematu jak zabójstwa, których dotyczyła sprawa o
kryptonimie „Anna”.
Zaczyna
od 1951 r., a pierwsze z seryjnych zabójstw miało miejsce
w 1961 r. Dopiero od tej chwili wie, co i jak ma pisać, ale
jednocześnie jego opisy stają się karykaturalnie
schematyczne, w kilku miejscach pisze niemal tymi samymi słowami:
„Napadłem
tam kobietę bijąc ją prętem metalowym po głowie jak
zawsze zdjołem jej majtki pobawiłem się jej przyrodzeniem
i zabrałem jej pieniądze […]”
Wydaje
się, że od początku opisów zbrodni uwyraźnia się
adresat pamiętnika, którym staje się uogólniony
policyjno-kryminalny, medyczno-psychiatryczny, prawniczy
odbiorca. Tekst staje się spójniejszy, bo nadawca zna kod,
którego używają odbiorcy (poznał go podczas dwuletniego
intensywnego śledztwa).
„Następnego
zabójstwa dokonałem w Łagiszy w 1965 r pojechałem tam
samochodem po wyjściu udałem się pieszo na teren gdzie
nie było zabudowań z potkałem tam kobiete która szła
przedemną liczyła ona gdzieś około 40 lat napadłem ją
uderzyłem ją kilka razy odbyłem z nią stosunek zabrałem
jej pierścionek i oddaliłem się, siadłem w ałtobus i
pojechałem do domu w parę dni potem zprzedałem obrączkę
pierścionek nieznajomemu na jarmarku.”
Zastanawiające
jest, że opis zabójstw, o które go oskarżono zasadniczo
nie różni się, ani poziomem emocji, ani sposobem
narracji, od poprzednich, tyle że Marchwicki zna więcej
szczegółów. Schematyzm opisu pozostaje ten sam.
Dlatego
najciekawszym fragmentem tekstu jest jego końcowa partia, w
której Marchwicki po raz pierwszy próbuje dokonywać
jakiejś autoanalizy, choć i tu przewagę ma opis
konkretnych wydarzeń, a nie uczuć, przeżyć, myśli.
„Opisałem
całe swoje życie i wydaje mi się że wszystkie, zostałem
aresztowany w tej zprawie aresztowano mnie kiedy szedłem do
pracy w godz. rannych i zawieziono mnie do komendy w
Katowicach przedstawiono mi zarzut o zabujstwa […].
Przestawiono mi zarzut o zabujstwa kobiet które opisywałem
do zabujstw tych się nie przyznawałem dlatego że się bałem
nie przyznałem się również na zprawie.[…]
[…]
ja nie przyznawałem się do zabójstw dopiero przy samym końcu
nie wytrzymałem nerwowo i podniosłem się i powiedziałem
przyznaje się do zabójstw jestem mordercą i to wielkim
zabiłem 20 a może 26 dokładnie nie pamiętam i prosze
mnie tam posłać gdzie mam iść chociaż bardzo tego się
boje po przesłuchaniu wszystkich świadków wymierzono
wszystkim wyroki […] brat Janek i ja zostaliśmy zkazani
na kare śmierci i wstosunku do tego myślałem że dostane
25 lat a w najgorszym wypadku jakąś tam karę śmierci w
stosunku do tego myślałem że napisze do rady państwa i ułaskawią
mnie i że kiedyś jeszcze wyjde, zaraz po zprawie nie pisałem
do rady państwa ponieważ nie wiedziałem jak to umotywować
[…] wygłupiałem [się] a robiłem to dlatego że chciałem
i nie chciałem żeby mnie powiesili przed takim
zdecydowaniem na śmierć zawsze myślałem ile jest warte
moje życie i ile krzywdy ludziom i rodzinie narobiłem wtak
paskudny zposub mam odejść z tego świata kiedy doszłem
do tej myśli działo się coś nie zrozumiałego i nie umie
tego opisać wtenczas wstawałem klękałem wten z posub żegnałem
się ze światem pacieża nie mówiłem bo nie umie, kiedy
klęczałem coś mi mówiło do ucha żebym się zdecydował
iść na duł i mimo że się bałem to jednak ta dziwna siła
zmuszała mnie do tego przypominam sobie że kiedyś w nocy
prosiłem aby mnie wyprowadzono tego dnia samego.”
Dopiero
tu odsłania się sytuacja Marchwickiego. Jaka jest jego tożsamość?
Po całej tej opowieści, Marchwicki widzi siebie jako zabójcę,
jako Wampira. Wie, a może raczej czuje, że musi być
mordercą.
„Ale
nie tylko to było powodem bo przecież byłem i jestem
zboczony. Już wmłodym wieku odczuwałem pociąg do zpraw
seksualnych wiadome jest z mojego pamiętnika że jestem nie
śmiały i zaspakajałem zwoje potrzeby poprzez onanizowanie
się swojego zaspokojenia seksualnego szukałem w stosunku z
krową oraz z kurą. Do z tosunku z kurą nie doszło bo mi
się to nie udawało poprostu.”
Warto
zwrócić uwagę na to, że Marchwicki opisuje siebie jak ci
ledwopiśmienni chłopi z azjatyckiej części ZSRR z badań
Łurii, którzy na pytanie, jakim jesteś człowiekiem
odpowiadali opisami konkretnych działań i czynności, które
ostatnio wykonywali lub odsyłali do innych, mówiąc: jeśli
chcesz wiedzieć, jaki jestem – zapytaj innych. Oni wiedzą
lepiej niż ja sam.
„Opisałem
całe zwoje życie i wydaje mi się że i wszystkie przeztępstwa.
Trudno mi było opisywać to ale jakoś sobie poradziłem i
natym pragne zakończyć takimi oto słowami i wszyscy ci
kturzy będą czytali ten pamiętnik niech wiedzą że nie
warto jest zabijać te cierpienia które ja przechodze
uniknie jedynie ten kto będzie przestrzegał piątego
przykazania Bożego.”
Autor
pamiętnika doszedł do końca swej drogi, skoro podpisuje
swój pamiętnik: „Marchwicki Zdzisław wampir Zagłębia.”
Zadawano
sobie – jak już wspomniałem – pytanie, czy pamiętnik
jest autentyczny. Wydaje się, że mamy do czynienia ze źle
postawionym pytaniem: jeśli pamiętnik jest autentyczny, to
raczej zaprzecza on Marchwickiemu jako zabójcy i trudno go
potraktować jako dowód w sprawie, jeśli jest podróbą,
to razi jej nieudolność. Tak czy siak stanowi on wyraźny
powód do zadania sobie pytanie o bezsporność winy
Marchwickiego, będącej podstawą kryminologicznego
dyskursu.
Na
pewno pamiętnik jest autentyczny w jednym – ukazuje
przemoc, która zmusza człowieka do dojrzenia w sobie
mordercy, przez co przecież nie chcę powiedzieć, że
Marchwicki był ucieleśnieniem norm moralnych.
Czy
jednak pamiętnik ten przypomina zdanie, którego
wypowiedzenie przypisuje Marchwickiemu B. Sygit w książce
o najgłośniejszych procesach powojennej Polski:
„…najbardziej podniecała mnie krew mordowanych Ślązaczek…”?
Konteksty
„Obserwacja
obyczajów wskazuje bez żadnej wątpliwości, że etyka
seksualna jest najbardziej czułym barometrem skłonności
społecznych jednostki, ponieważ cnoty seksualne tkwią u
podstaw wielu innych cnót, a wykroczenie przeciw nim nie
jest karane z powodu konsekwencji (jak np. kradzież), lecz
z powodu samego czynu. Etykę seksualną uznaje się za
typowy przykład moralności symbolicznej.” (E. Dupreel,
„Traktat o moralności”, str. 326 i n.)
Historia
Marchwickiego dotyczy oczywiście przede wszystkim strachu,
przerażenia, lęku społecznego, jaki wywołuje morderstwo,
zwłaszcza seryjne, a w dodatku na tle seksualnym.
Monstrualność zbrodni uruchamia szereg dyskursów, które
służą społeczeństwu zarówno do odzyskania spokoju, jak
i przywrócenia zakłóconego porządku.
To
Durkheimowi zawdzięczamy pogląd, że „zbrodnia jest
zjawiskiem immanentnym w każdym społeczeństwie; bez
zbrodni nie ma społeczeństwa, jest więc ona zjawiskiem
naturalnym i o tyle pozytywnym, że z obawy przed
zbrodniarzem ludzie się integrują i stwarzają system
pozytywnych wartości.” (E. Kaczyńska, „Człowiek przed
sądem”, str. 46)
Okazuje
się, że „[…] moralności seksualnej nie daje się wyjaśnić
ani wyprowadzeniem jej z zasad ogólnych ani tzw.
racjonalnym tłumaczeniem (w ten sposób np. że za normami
kryją się potrzeby ostrożności lub higieny). Tak samo
zawodzi funkcjonalizm w wyjaśnieniu powszechności niektórych
przestępstw zawsze niemal moralnie potępianych […]”
(Kaczyńska, str. 26). I dlatego wydaje się, że wypadek
Wampira nie bardzo pasuje do Durkheimowskiej optymistycznej
wizji samoregulującej się społeczności. Przede wszystkim
dlatego, że dotyczy on w wyraźny sposób bardzo
podstawowych zasad regulacji stosunków społecznych –
relacji: kobiece-męskie.
„Kobieta
jest istotą słabszą, znajduje się w gorszej sytuacji niż
mężczyzna. Moralność ma dla niej wartość wyrównawczą,
umożliwia wymuszenie na mężczyźnie zaniechania brutalności”
– pisze Elżbieta Kaczyńska w książce „Człowiek
przed sądem” (str. 27).
Wystarczy
przypomnieć przewijające się przez szereg relacji o
psychozie strachu w Zagłębiu obrazki: mężczyźni wychodzący
wieczorem, żeby przyprowadzić s w o j e kobiety
z pracy do domu, mężczyźni alarmujący milicję, że
jeszcze nie wróciły do domu, wreszcie stawianie sprawy
Marchwickiego (czynią tak milicjanci, sędziowie itp.) jako
kwestii honorowej… oczywistym staje się, że lęk przed
Wampirem jest lękiem stale obecnym w społeczeństwie
opartym na męskiej dominacji. Cała jego historia może być
ilustracją tego konsekwencji.
Pierre
Bourdieu pisze, że męska dominacja wiąże się z
paradoksem podległości, opartym na przemocy symbolicznej,
którą nazywa „[…] przemocą delikatną, niewyczuwalną
nawet dla jej ofiar, przemocą, wywieraną głównie czysto
symbolicznymi kanałami komunikacji i wiedzy oraz niewiedzy,
poprzez nieświadome przyzwolenie, a wreszcie za pośrednictwem
uczuć. Ta nadzwyczajnie zwyczajna relacja społeczna
oferuje więc nam sposobność uchwycenia logiki dominacji
symbolicznej realizowanej w imię symbolicznych pryncypiów
znanych i uznawanych zarówno przez dominujących, jak i
zdominowanych […]”. (Pierre Bourdieu, „Męska
dominacja”, str. 8)
Morderstwo
na tle seksualnym dlatego jest czymś tak monstrualnym, gdyż
poddaje w wątpliwość jeden z podstawowych porządków społecznych,
porządek płci: oparty na przypisaniu męskości: siły,
agresywności, aktywności, kobiecości zaś uległości, lęku,
bierności. „Wynaturzona” męskość Marchwickiego odsłania
kruchość porządku społecznego, jego nienaturalność, której
– jak twierdził Bourdieu – człowiek stara się
zaprzeczyć, uznając normy życia społecznego za
naturalne.
Jednak
„męskie przywileje to […] pułapka, zwłaszcza kiedy
towarzyszy im nieustanne napięcie i stłumienie, które
potrafią osiągnąć absurdalne rozmiary, narzucając mężczyznom
obowiązek potwierdzania […] własnej męskości.” (P.
Bourdieu, str. 64) Widać to szczególnie w pamiętniku
Marchwickiego: „Męskość rozumiana jako zdolność
reprodukcyjna: seksualna i społeczna, ale też jako zdolność
do walki i stosowania przemocy […] jest przede wszystkim
obciążeniem”. (P.
Bourdieu, str. 64-65)
Z
innego punktu widzenia zabójstwo na tle seksualnym spaja w
jeden problem wyobraźni społecznej dwa wielkie,
uniwersalne mity: Erosa i Tanatosa. Wydarzenia które
opisywałem, dotyczą dwóch tabu, które silnie warunkują
ludzkie życie, tabu seksualne, które narzuca formy
kulturowe na instynkt prokreacyjny, oraz tabu związane ze
śmiercią, obecnością trupa, z którą trzeba poradzić
sobie w każdej kulturze. Oczywiście zabójstwo na tle
seksualnym narusza obydwa te tabu, powoduje automatycznie
bardzo silną reakcję społeczną, uruchamia – jak już mówiłem
– szereg dyskursów, które służą przywróceniu porządku
społecznego. Jest to sprawa priorytetowa.
Przypadek
Marchwickiego w równym stopniu przypomina historię Piotra
Riviere’a, którą opisywał Michel Foucault, co różni
się od niej. Muszę wspomnieć o Foucault, dlatego, że
lektura jego książki zainspirowała mnie do znalezienia
podobnego, bliższego historycznie polskiego przypadku
„morderstwa, o którym było głośno”[1]. Wydaje się,
że można wskazać dyskursy, które uruchomiła sprawa
Wampira, i jest ich moim zdaniem siedem. Dyskurs oralny, bo
plotka o Wampirze poprzedza złapanie Marchwickiego,
dziennikarski (medialny – tu także mieszczą się filmy i
sztuki teatralne Janusza Kidawy „Anna i Wampir” oraz
Wojciecha Tomczyka „Wampir”), wreszcie dyskurs samego
mordercy, a także cztery pozostałe:
kryminalistyczno-kryminologiczny, prawny,
medyczno-psychiatryczny oraz polityczny. Trzy pierwsze można
nazwać dyskursem zagrożonej zbiorowości, cztery ostatnie
są niewątpliwie dyskursami państwowymi, zrytualizowaną
odpowiedzią na społeczną potrzebę porządku. I to one
mimo wszystko są dominujące, dlatego, że służą
usprawiedliwieniu i potwierdzeniu przemocy symbolicznej i
realnej, która dotyka Marchwickiego, a także po prostu tę
przemoc uzasadniają – legitymizują. Wreszcie to od nich
oczekuje się przywrócenia za wszelką cenę równowagi społecznej,
którą powieszenie Marchwickiego przywraca.
Wobec
siły przemocy państwowej, którą uzasadniają wspomniane
dyskursy, Marchwicki wydaje się postacią karykaturalnie
zdeformowaną, a jego słabość jest tak wyraźna (inaczej
jest w wypadku Piotra Riviere’a, który sprawia dyskursom
państwa dużo większy problem), że zrozumiała staje się
potrzeba społeczna, którą realizują dziennikarze, wyrażenia
nieśmiałego sprzeciwu wobec metod działania państwa. I
na ten wątek warto zwrócić uwagę, bo sposoby działania
państwowego aparatu przemocy były w tej sprawie
dwuznaczne.
„Dzieło
stanowienia porządku nigdy nie dobiega końca. Wszystkie
rzeczy, osoby i zdarzenia musza zostać zarejestrowane,
posegregowane i połączone ze sobą tak, aby mogły pełnić
role czynników szeroko zakrojonego planowania. To, co
nieokreślone, nieswojskie, wieloznaczne trzeba ustawić
tak, aby dało się do niego włączyć. Wymarzonym celem
porządku jest całkowite usunięcie ambiwalencji, idealna
przejrzystość, społeczeństwo przejrzyste na wskroś.
[…] wszędzie instaluje się organy, które niestrudzenie
robią notatki i przekazują je dalej. Porządek zmierza do
wiedzy pełnej, bo tylko totalna wiedza gwarantuje totalna
ochronę. Zwalczany jest każdy potencjalny objaw chaosu.
Ale czy to nie sam porządek bezustannie wznieca strach
przed chaosem i sam z siebie wydobywa obraz wroga? Każda
ustanowiona przezeń reguła nie tylko narzuca sposób życia
i postępowania, ale przede wszystkim ustanawia
wykroczenie, które trzeba odnotować i ścigać. Czego nie
da się ująć w kategorie i reguły, tego nie można uznać
za odstępstwo. Dopiero norma określa, co normalne, a co
nienormalne. […] Model porządku nie tylko prowadzi do nie
kończącego się narastania przemocy, lecz wiedzie także w
prostej linii do bezkresnego przyrastania aktów regulacyjnych,
wtłacza w żelazny uścisk prawa, w którym każde
zdarzenie i każdy człowiek mają swoje miejsce: na każdą
klasę przypada jeden sektor, na każda jednostkę - jedna
komórka.” (Sofsky, „Traktat o przemocy”, str. 20-21)
Zakończenie
Gra
dyskursów wokół Wampira z Zagłębia toczy się nadal,
starałem się na przykładzie wybranych aspektów tej gry
przedstawić, jak bardzo jest skomplikowana. Niewątpliwie
mit mordercy kreuje kulturowy model strachu, który narzuca
społeczeństwu zwyczajowe reakcje na sytuacje zagrożenia,
dlatego sprawa Wampira jest tak istotna. Mit jest oparty także
na dwóch wersjach historii Marchwickiego, oficjalno-państwowej
i medialno-ludowej, które choć sprzeczne wewnętrznie,
wspierają się wzajemnie. Ostatecznie i tak podstawowym
sposobem radzenia sobie ze strachem społecznym pozostają
tabele, statystyki i medialne historie.
Warto
jednak zwrócić uwagę, że pytanie o granice państwowej
przemocy, może stać się jeszcze bardziej aktualne, w
kontekście sporu abolicjonistów i retencjonistów, czyli
zwolenników i przeciwników kary śmierci. W tym kontekście
sprawa Marchwickiego może mieć swoje znaczenie.
Sprawie
Marchwickiego towarzyszyły różnego rodzaju
niejednoznaczności, dotyczące sfery moralnej, obyczajowej,
seksualnej, kryminalnej, politycznej. Wyłania się z tego
ciekawy obraz zbiorowej świadomości II połowy XX wieku.
Morderstwo, zwłaszcza seryjne, jako wykroczenie przeciw
podstawowej normie kulturowej, dotyka problemu tożsamości
kulturowej. Kim jest morderca? Wampir z Zagłębia to człowiek
o tożsamości jednorodnej, a jednocześnie rozmytej,
tajemniczej i przerażającej. Jednoznaczność w ocenie
zbrodni odsłania głębię lęków społecznych oraz trudności
z umieszczeniem mordercy w doświadczeniu społecznym.
Niezależnie od tego, czy Marchwicki był czy nie mordercą,
nie potrafił unieść swej tożsamości – zagubiony,
skulony, zdezorientowany, podawał się sile
prawno-kryminologiczno-medialnego dyskursu. Morderca nie ma
własnej tożsamości. Jego tożsamością jest mit
mordercy, stworzony przez grę dyskursów, w których chce
się przyporządkować przypadek jednemu ze sposobów mówienia,
z czego powstaje społecznie wytworzony, narzucony i
utrwalony obraz, któremu ulega nawet sam morderca, kiedy
podpisuje swój pamiętnik: Marchwicki Zdzisław, Wampir Zagłębia.
[1] Tytuł artykułu M. Foucaulta [w:] „Ja, Piotr
Riviere”, Gdańsk 2002.
|